Zabij mnie prawdą, ale nigdy nie pocieszaj kłamstwem...
Drogi pamiętniczku, chciałabym wyrzucić z siebie
wszystko to, co mnie gnębi, co przydusza i nie daje spokoju, to coś tkwi w
mojej duszy i nie chce wyjść. Może zwierzenie się Tobie coś w tym pomoże? Nie
chce tak dalej żyć, kryć w sobie tego wszystkiego, co przytłaczające i złe, po
prostu nie chce być taką gwałtowną ucieczką od wszystkiego, co dobre i
porządne, może i zwariowałam, ale chcę poczuć ulgę wylewając podajże te słowa
nawet na kartkę. Wiem, że nikt nie skusi się na przeczytanie tego. Dlaczego? Bo
odsunęłam się od rzeczywistości, od ludzi. Można to nazwać ucieczką od nich,
chciałabym to wyjaśnić, dlaczego tak postępuję, dlaczego nie jestem w stanie
zaufać jakiejkolwiek osobie. Od czego zacząć? Sama nie wiem, mam niesamowity
mętlik w głowie i chciałabym wyrzucić z siebie to wszystko naraz, lecz to jest
niemożliwe, a szkoda.
Wiodłam
szczęśliwe życie, miałam kochającą się rodzinę, cudowną mamę i tatę, oraz
młodszego braciszka, który był wprost kochany, słodziutki, aż nad wyraz.
Kochaliśmy się wszyscy, chodziliśmy na wieczorne spacery po parku całą rodziną,
jeździliśmy na różne wycieczki, a nawet wynajęliśmy domek nad jeziorkiem. Byłam
szczęśliwa, do czasu. Do czasu kiedy dostrzegłam, że rodzice kochają bardziej
mojego kochanego braciszka – w sumie nie był już dla mnie taki kochany, w
prawdzie powiedziawszy nienawidziłam go, z dnia na dzień traktowałam go jak
wroga, chciałam, aby umarł i może tak powinno być, bynajmniej tak myślałam.
Czułam jak rodzice się ode mnie oddalali, przytulali Kevina, a mnie odtrącali
na bok, nie zabierali mnie już na wycieczki tylko pozostawiali u ciotki. Nie
byłam już tak szczęśliwa, cierpiałam. Kochałam ich całym swoim sercem, a oni
mnie porzucali pod drzwiami ciotki i podróżowali tylko z Kevinem, nie
wiedziałam dlaczego. Co zrobiłam źle? A czy w ogóle zrobiłam? Przestali mnie
tak po prostu kochać, może wcale nie kochali tylko udawali dobrych rodziców?
Nie miałam pojęcia, ledwo co odrosłam od ziemi i nie miałam o niczym pojęcia, nawet
o tym skąd się biorą dzieci… Jednak pamiętam jeden szczególny dzień –
szczególny dla mnie. 12 września weszła do mojego pokoju mama, byłam szczęśliwa
– poczułam się kochana, ponieważ dawno tego nie robiła. Usiadła na moim łóżku i
nawet się nie uśmiechnęła, a ja czekałam, aż mnie przytuli i powie „Skarbie,
przepraszam. Wiesz, że Cię kocham prawda?” Zawsze to robiła kiedy był lekki
konflikt w domu, czułam się wtedy szczęśliwa i odpowiadałam: „Mamusiu! Wiem,
ale to ja przepraszam. Kocham Cię” Tak było za każdym razem, lecz to nie była
ta codzienność, już nie. Coś się zmieniło w jej oczach, pusta złość, nienawiść.
Zrozumiałam, że nie przyszła by mnie przeprosić, aczkolwiek zacisnęła dłoń na
moim ramieniu i powiedziała, wciąż z poważną miną: „Nie płacz, Theodosio. Nie
warto. Nie licz, że to w czymś pomoże. Zrozum, że już nie jesteś tym kimś za
kogo się uważasz” wtedy pocałowała mnie w czoło i wyszła, krzyczałam za nią,
lecz nie wróciła do pokoju. Wtedy nie rozumiałam tych słów, rozmyślałam całą
noc, aż zasnęłam ze zmęczenia. Rano się obudziłam, była to 10, a za oknami było
czarno, żadnego słońca. Niebo było całe w czarnych chmurach, a moje okno się
otworzyło. Wystraszyłam się… Wstałam szybko i zbiegłam na dół, lecz było cicho.
Kevin nie płakał, nie było słychać śmiechu rodziców. Byłam sama, zupełnie sama.
Meble były przykryte prześcieradłami. Opuścili dom i zostawili mnie w nim samą.
Oddychałam
coraz szybciej, a moje serce łomotało coraz głośniej, wtedy dostrzegłam jakąś
kartkę na podłodze, podniosłam ją i zaczęłam czytać, było na niej napisane „Theodosio,
wiemy jak się czujesz, ale musieliśmy tak postąpić. Kiedyś to zrozumiesz teraz
o nas zapomnij, my o Tobie już zapomnieliśmy” Rozpłakałam się, nie wiedziałam
co jest grane, wtedy usłyszałam głośne pukanie do drzwi, przestraszyłam się,
nie wiedziałam co robić… To wszystko mnie przerosło, stałam tak na środku
pokoju i nie miałam zamiaru się ruszyć…